Marcel cz. 4
To był jeden z tych wiosennych, styczniowych dni. Wygrzewałem się właśnie na słonku, czekając na autobus, gdy zauważyłem panią Kasię. Moją sąsiadkę i mamę Marcela. Spojrzała na rozkład, skontrolowała czas na komórce (ech, jeszcze w XX wieku służył do tego zegarek!) i przysiadła na ławce. Zauważyła mnie dopiero po chwili, choć siadła tuż koło mnie.
- A cóż to pani Kasia taka zamyślona?
- A, dzień dobry! Tak myślę, czy dobrze odrobiłam pracę domową..
- O!!! Do szkoły Pani wróciła?
- No, niezupełnie…
- Zaraz, zaraz, Marcel coś mi opowiadał, że chodzi na jakieś zajęcia i że pani też…
- Mówił? Ech, on to zaraz wszystko wyklepie! No tak, chodzę na warsztaty.
- Warsztaty?
- Tak, warsztaty umiejętności pedagogicznych, takie zajęcia dla rodziców.
- O! I tam uczą jak być mamą czy tatą?
- No… Właściwie nie. To znaczy- na warsztatach mogę się nauczyć jak być dobrą mamą.
- To ciekawe. I jak to wygląda?
- Oj, nawet Pan się nie domyśla, ile rzeczy można się na takich warsztatach nauczyć. Bo tak na co dzień to się każdemu wydaje, że bycie rodzicem to takie łatwe i że każdy się na tym zna. A to nie tak. Teraz już wiem, że żeby być dobrym rodzicem, trzeba się uczyć cały czas. A przede wszystkim poznać siebie i własne dziecko. Nawet Pan nie wie, jak mało rodzice wiedzą o swoich dzieciach.
- Mało?
- Tak, bo zazwyczaj myślimy, że nasze dziecko znamy najlepiej. Ale wystarczy pójść na warsztaty i dopiero możemy się zdziwić!
- No, intryguje mnie Pani coraz bardziej.
- A tak! Pamiętam, jak na pierwszych zajęciach mieliśmy wypełnić taką małą ankietę. Pytania niby proste "wymień 5 najlepszych kolegów Twojego dziecka", "podaj 5 ulubionych potraw Twojego dziecka" itd. I wie Pan co? Zdębiałam. Bo okazało się, że ja wiem o Marcelu, że lubi kalafiora i schabowe i… koniec. A on pomidorowej nie lubi! A z makaronów tylko świderki! Budyń lubi! Budyń! A ja nienawidzę budyniu, to go nigdy nie robię! A później było jeszcze trudniej. Miałam powiedzieć, w czym Marcel jest podobny do mnie a w czym do męża. I mąż to samo miał zrobić. Wie pan, że myśmy pisali zupełnie co innego! O tym samym dziecku! Naprawdę, szok. I co tydzień mamy "pracę domową".
- A co tym razem?
- Miałam podać 20 nagród niematerialnych dla Marcela. Namęczyłam się okrutnie i wymyśliłam 18 i to razem z mężem.
- I co będzie jak Pani sprawdzą? Wstyd z dwójką do domu wracać...
- Ależ my nie na stopnie! Tylko dla siebie. Bo na takim spotkaniu, każdy czyta i potem dyskutujemy i omawiamy. Wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć od innych rodziców. Bo każdy ma jakiś fajny pomysł. A poza tym można zauważyć czyjeś błędy, a inni opowiedzą Ci o Twoich, podsuną jakieś rozwiązania…
- I któż te warsztaty prowadzi?
- Jest dwójka prowadzących. To specjaliści z różnych dziedzin. U nas jest psycholog i pedagog i z każdym można porozmawiać. A i pozostali rodzice też pomagają. Wie pan, to ciekawe, że na zajęcia przychodzą i mamy i ojcowie i ze to ludzie naprawdę z każdej grupy społecznej. U nas w grupie jest i pani prawnik i kierowca autobusu i bezrobotna magazynierka. Rodzice jedynaków i tacy z piątką dzieci. Rozwodnicy, wdowa i samotne matki. Ludzie różni, a problemy wspólne. A poza tym, jak posłuchałam o ich problemach to od razu pomyślałam, że mój Marcel to w sumie spokojne dziecko i że jego problemy szkolne to "pikuś" jak on mówi. Poza tym dowiedziałam się, jak współpracować ze szkołą i gdzie można szukać pomocy, jak znaleźć dobrą szkołę. Można też pójść na konsultacje indywidualne do psychologa czy poradzić się prawnika. No super!
- A jak idzie Marcelowi?
- A wie Pan, że go chwalą! Całkiem fajne rzeczy robią na tych zajęciach i to sami tacy, co to w szkole o nich mówią, że bez kija nie podchodź. Prowadzący zajęcia go chwalą, mówią że Marcel jest twórczy i że ma niekonwencjonalne myślenie. I jeszcze do tego… Aaaaaa!!!!
Ten ostatni dźwięk przypominający nieco okrzyk wojenny wodza Apaczów pani Kasia połączyła z błyskawicznym startem do podjeżdżającego właśnie na przystanek autobusu. Nie zdążyłem się więc dowiedzieć, co jeszcze można robić na tych tajemniczych warsztatach i przede wszystkim gdzie się one znajdują. Cóż, może następnym razem pierwszy zobaczę autobus…
Autor: Sławomir Cupiał